Patron

Józef Warszewicz – patron naszej szkoły

Józef Warszewicz urodził się w 1812 roku na Litwie, w ubogiej rodzinie inteligenckiej, która nie zdołała mu nawet zapewnić środków do ukończenia studiów przyrodniczych na Akademii Wileńskiej. Przerwał wiec studia i podjął prace w Wileńskim Uniwersyteckim Ogrodzie Botanicznym, pod kierunkiem znanego botanika i rektora Akademii – księdza Stanisława Bonifacego Jundziłła.

Opieka Jundziłła; który był nie tylko właściwym założycielem Wileńskiego Ogrodu Botanicznego, ale który także go powiększył, zaopatrzył w szklarnie i wzbogacił o nowe gatunki roślin, miała decydujące znaczenie dla młodziutkiego Warszewicza, pragnącego się kształcić teoretycznie i praktycznie.

Podręczniki Jundziłła i jego znana praca „Opisanie roślin w prowincji Wielkiego Księstwa Litewskiego naturalnie rosnących” były „pierwszymi uniwersytetami” dla Warszewicza. Pisane pięknym przejrzystym językiem rozbudzały zaciekawienie przyrodą, zachęcały do samodzielnych poszukiwań i eksperymentów. Ponieważ Warszewicza pociągało coraz bardziej ogrodnictwo, przeniósł się do słynnego ogrodu Józefa Strumiłły – autora głośnego swego czasu dzieła „Ogrody Północy”.

I pozostałby może Warszewicz doskonałym – choć tylko na skalę krajową – ogrodnikiem, gdyby nie wydarzenie, które wstrząsnęło losami narodu, a jego życie pokierowało na zupełnie inne tory. Wybucha bowiem powstanie listopadowe.

Warszewicz, gorący patriota, wraz ze swymi przyjaciółmi – poetą Wincenty Polem i Rafełem Czerwiakowskim, późniejszym profesorem Uniwersytetu Jagiellońskiego – zaciąga się w szeregi narodowe, przechodzi szlak bitew i kampanii powstańczych i mimo młodego wieku awansuje na oficera.

Po upadku powstania przechodzi z resztkami polskiego wojska do Prus. Nie ma możliwości powrotu do Wilna, gdzie srożyły się represje wobec byłych powstańców, a Uniwersytet Wileński został wkrótce zamknięty.

Były to lata chłodne i głodne. Warszewicz dzielił los popowstaniowej emigracji polskiej. Dopiero dzięki życzliwości i poparciu Jundziłła, który dowiedział się o losach swego pracownika, otrzymał Warszewicz posadę pomocnika ogrodnika w Gąbinie, a później (od 1840 roku) w Berlinie. Miał tu okazję do dokształcanie się w biologii i w systematyce roślin.

W połowie 1844 roku znane holenderska firma ogrodnicza van Houtten organizowała wyprawę po rośliny egzotyczne do Ameryki Południowej. Zwrócono się do głośnego przyrodnika Aleksandra Humboldta, aby polecił któregoś z botaników na doradcę naukowego ekspedycji. Trochę się zdziwiono, kiedy Humboldt wysunął tylko jedną kandydaturę i to nikomu nieznanego Polaka – Józefa Warszewicza. Polecał go Humboldt w najgorętszych słowach jako tego, „który pod kierunkiem znakomitego rektora Jundziłła z Wilna nabrał wielkiego znawstwa w naukach przyrody a osobliwie ogrodnictwa, odznacza się wielką intuicją we wszystkim co tyczy świata flory i własną nauką doszedł do świetnych rezultatów”. I tak zwykły ogrodnik został doradcą naukowym wyprawy botanicznej.

Ruszył tedy Józef Warszewicz do Ameryki. Ruszył po sławę Polaka, którego imieniem nazwano ogromną ilość roślin, a nawet parę gatunków zwierząt.

Piątego grudnia 1844 roku Warszewicz wyruszył z Ostendy wraz z grupą kolonistów z Belgii i Flandrii, kierując się na Wyspy Dziewicze w Małych Antylach, należących wówczas do Danii.

Jakie były wtedy warunki podróżowania i pobytu w tropikalnych krajach Ameryki dowodzi fakt, że po wylądowaniu na Saint Thomas wszyscy koloniści podróżujący z Warszewiczem wymarli w ciągu czterech miesięcy. Warszewicz jeden przetrwał i po dziesięciomiesięcznej chorobie, która na pewno poderwała mu zdrowie na zawsze, a następnie po rekonwalescencji w Meksyku, rozpoczął właściwe podróże. Uderza przy tym niezwykła energia i zapał polskiego podróżnika.

Pierwszym etapem była Gwatemala, na obszarze której po raz pierwszy ujrzał wysokie góry (Cordillera de los Andes), a następnie Jukatan, gdzie na czas jakiś zamienia się w archeologa badającego ślady dawnych cywilizacji indiańskich. Z kolei przez terytorium pięciu dzisiejszych republik środkowoamerykańskich – Kostarykę, Salwador, Honduras, Nikaraguę i Panamę (w której zabawił nieco dłużej) – udał się do portu Balboa nad Pacyfikiem, skąd popłynął do Ekwadoru.

W Ekwadorze przeszedł Kordylierę Zachodnią i Wschodnią, wspinając się po drodze na najwyższy szczyt tego kraju Chimborazo oraz później na Cotopaxi, wreszcie wkroczył samotnie w bardzo mało znane dżungle prowincji Oriente, leżącej już w dorzeczu Amazonki. Tutaj na dziewiczych do dzisiaj terenach, zamieszkałych jedynie przez prymitywne plemiona indiańskie, między innymi przez tzw. „łowców głów”, kontynuował mimo różnych niebezpieczeństw zbieranie żywych roślin i nasion, częściowo zupełnie nieznanych. Polował też na kolibry i inne rzadkie ptaki, przeprowadzał obserwacje etnograficzne.

Przede wszystkim jednak zbierał orchidee, których stał się prawdopodobnie najwybitniejszym w skali światowej znawcą i hodowcą, upamiętnionym później w nauce licznymi nazwami rodzajów i gatunków roślin. Jaką wartość przedstawiały rośliny, nadsyłane do Europy przez Warszewicza, świadczy notatka w „Allgemeine Gartenzeitung” z 1845 roku: „Wedle wiadomości gazet sprzedano trzy piękne rośliny po 1500 franków. Nadesłał je panu van Houtte do Gandawy p. Warszewicz z kolonii Saint Thomas”. Handel nasionami i żywymi roślinami, nadsyłanymi przez Warszewicza, przynosi europejskim ogrodnikom olbrzymie dochody. Znając storczyki hodowane już w Europie, Warszewicz wybierał tylko nieznane, a mimo to wysłał ich i przywiózł do Europy ogromną ilość, podobnie zresztą jak i innych okazów botanicznych.

Nie można tutaj nie wspomnieć o warunkach, w jakich odbywało się to kolekcjonerstwo. Warszewicz szedł przeważnie pieszo, torując sobie drogę przez dżunglę sam i miesiącami niekiedy nie widząc człowieka. W najlepszym wypadku podróżował na mułach, rzeki przepływał na kłodach palmowych lub wpław na mułach. Znosił tropikalne upały na nizinach i mróz na wyżynach Andów. Zewsząd czyhały na niego rozliczne niebezpieczeństwa ze strony ludzi i drapieżnych zwierząt. Bez wątpienia w połowie ubiegłego stulecia podróż taka była prawdziwym wyczynem.

Mimo to zbiory przywiezione do Europy były bardzo bogate. Przybywa do Berlina 1 maja 1850 roku. Tu wydaje listę przywiezionych ze sobą roślin, które sprzedaje u siebie w mieszkaniu i za pośrednictwem ogrodników. Jego powrót stał się dużym wydarzeniem w życiu naukowym Niemiec. Odwiedził go A. Humboldt, który go zawsze gorąco popierał, interesując się nie tylko przywiezionymi zbiorami, lecz również historią jego podróży. Podobno wtedy Warszewicz napisał jakąś książkę, o której jednak brak bibliograficznych danych.

Po swej pierwszej wyprawie do Ameryki Południowej Warszewicz jest już znany w całym świecie ogrodniczym. O pozyskanie jego osoby ubiegają się poważne firmy ogrodnicze oraz uniwersytety różnych krajów. W tej mierze czynią także starania polscy profesorowie z prof. R. Czerwiakowskim – ówczesnym dyrektorem Ogrodu Botanicznego w Krakowie. Tymczasem jednak Warszawicz, po otrzymaniu listu polecającego od Humboldta, udaje się w drugą podróż do Ameryki. Wyniki pierwszej wyprawy Warszewicza zostały bowiem tak wysoko ocenione, że nie pozwolono mu długo pozostawać w Berlinie. Otrzymał z Anglii, od tamtejszego towarzystwa ogrodniczego, propozycję ponownego udania się do Ameryki Południowej, dla tych samych celów co poprzednio.

Po przybyciu do Guayaquil (Ekwador) zrabowano mu całe mienie oraz przybory do preparowania zwierząt. Nie zrażony tym jednak Warszewicz zbiera mnóstwo ciekawych roślin. Już jako wytrawny badacz terenowy, tym razem w nieco korzystniejszych warunkach, bo z udziałem wynajętych krajowców, przeszedł kolejno Kolumbię, Wenezuelę, Gujanę Brytyjską, Brazylię. Tę ostatnią przeszedł wszerz ze wschodu na zachód, płynąc Amazonką do Oceanu aż po Kordyliery w sąsiednich państwach. W Kordylierach zwraca szczególną uwagę na drzewa chinowe, których ekstraktem leczył się, nawiedzony po raz drugi przez żółtą febrę.

Z kolei przeszedł Peru, Boliwię – gdzie wspinał się na pokryte wiecznym śniegiem szczyty Ancohuma (6550 m) i Illimeni (6482 m) – Chile, skąd wzdłuż łańcucha Andów dotarł aż na południe do Patagonii. Tak więc można powiedzieć, że Warszewicz przeszedł i poznał niemal całą Amerykę Południową, co było – biorąc pod uwagę epokę i warunki w jakich podróżował – osiągnięciem prawdziwie imponującym, stawiającym go w rzędzie najwybitniejszych eksploratorów w skali światowej.

Druga wyprawa trwała trzy lata, w sumie zatem polski podróżnik spędził w Ameryce Środkowej i Południowej dziesięć niezwykle owocnych dla nauki lat.

Wyżej wspomniano już o przywiezieniu przez niego bogatych zbiorów do Europy, trzeba jednak zaznaczyć, że duża ich część została stracona w czasie katastrofy na rzece Magdalena, w której sam mało nie postradał życia.

Warszewicz zasłynął jako prawdziwy „łowca storczyków”, tych przedziwnych, pięknych kwiatów o tylu odmianach, barwach i woniach, poszukiwanych w wytwornych ogrodach Europy. Nadsyłane przez Warszewicza okazy były rozchwytywane i osiągały zawrotną wówczas cenę 25 funtów szterlingów. Służyły one także do prowadzanie badań wielu wybitnym wówczas naukowcom. Wdzięczni botanicy, korzystający ze zbiorów Warszewicza (Lenner i Lindney w Londynie, Klotsch w Berlinie, Reichenbach w Lipsku, Kunth w Wiedniu, Regel w Zurichu), chrzcili jego imieniem wciąż nowe okazy. Z rodziny storczykowatych, znalezionych w Gwatemali i Kostaryce, Warszewicz przesłał do Europy ponad 300 nowych gatunków storczyków, oznaczonych głównie przez prof. Reichenbacha, ówczesną sławę botaniczną w Europie, autora wielotomowego, wspaniałego dzieła naukowego o storczykach.

Szczególnie wiele nowych gatunków roślin napłynęło od Warszewicza do europejskich ogrodów i pracowni botanicznych w latach 1848 i 1851 – 1852. Regel – inspektor ogrodu botanicznego, w Zurichu, a potem w Petersburgu – stwierdził słusznie, że od Warszewicza zaczyna się nowe epoka w ogrodnictwie. Oprócz storczyków Warszewicz odkrył także wiele innych gatunków roślin, a między innymi pewne gatunki drzew chinowych i palm.

Po dziesięcioletnim w sumie pobycie w Ameryce, dotknięty febrą i głuchotą, powrócił Warszewicz do Europy w 1853 roku. W następnym roku powierzono głośnemu już w świecie Polakowi stanowisko pierwszego inspektora Ogrodu Botanicznego w Krakowie. W krótkim czasie ze stanu kompletnego zaniedbania doprowadził go Warszewicz do prawdziwego rozkwitu. Rozbudował i nowocześnie urządził szklarnie, w których całym przepychem egzotycznego piękna zasłynęła storczykarnia i paprociarnia. Szklarnie wzbogacił przywiezionymi przez siebie roślinami tropikalnymi tak znacznie, że ich ilość w krakowskim ogrodzie wzrosła do imponującej – jak na owe czasy – liczby 9664. Kolekcja storczyków liczyła ponad 300 gatunków.

Nagromadzony przez Warszewicza materiał dowodzi z jaką energią musiał działać ten człowiek, któremu życia nie osładzała fortuna, smagając go chorobami, częstym brakiem gotówki, niebezpieczeństwami podróży. Kto nie zna tych piętrzących się przeciwności, jakie podróżnik w dzikich krajach musi zwalczać, ten nie potrafi sobie wytworzyć nawet przybliżonego obrazu stosunków, jakie panowały w owych czasach, gdy Warszewicz jako pionier zdobywał nowe placówki.

Przywiezione do kraju rośliny umiał ten dzielny przyrodnik wyhodować, dzięki czemu Ogród Botaniczny w Krakowie stanął w owe czasy u szczytu swej sławy i był jednym z najwięcej zwiedzenia godnych w Europie. Warszewicz ma i tę wielką zasługę, że sprowadzając do kraju zdolnych ogrodników cudzoziemców, zaszczepiał na ziemi polskiej kulturę ogrodniczą.

Mimo sławy i zaszczytów, mimo egzotycznych podróży, pozostał Warszewicz do końce typowym praktykiem. Jego odkrycia zapoczątkowały hodowlę wielu egzotycznych kwiatów, przede wszystkim różnych odmian storczyków, w wielu krajach europejskich, w tym także i w Polsce.

Era świetności krakowskiego Ogrodu Botanicznego skończyła się – niestety – wraz ze śmiercią J. Warszewicza. Wyczerpany nie wątpliwie trudami uciążliwych i niebezpiecznych podróży zmarł w Krakowie 29 grudnia 1866 roku.

Niedługo potem staraniem prof. R. Czerwiakowskiego, jego przyjaciela i towarzysza broni (razem służyli w pułku ułanów Chłapowskiego w powstaniu listopadowym) stanął w krakowskim Ogrodzie Botanicznym pomnik tego niezwykle zasłużonego męża. Jest to dzieło Franciszka Wyspiańskiego – ojca poety i malarza Stanisława. Na pomniku umieszczono wiersz napisany na wieść o śmierci J. Warszewicza przez poetę Wincentego Pola. Był on również przyjacielem i towarzyszem broni Warszewicza z okresu powstania listopadowego.

Nazwisko Warszewicza weszło na trwałe do nazewnictwa florystycznego. G. Reichenbach oznaczył nazwiskiem Warszewicza jeden z rodzajów storczyków – Warszewiczella., który obejmuje wiele gatunków np. W. amazonica, W. discolor, W. flabelliformis, W. marginata i W. Wailesiana. Z innych storczyków nazwanych imieniem Warszewicza warto wymienić Cypripedium caudatum var. warszewiczianum (Paphiopedilum warszewiczianum), Sobralia warszewiczii i Cattleys labiata var. warszewiczii, która jest jedną z najbardziej okazałych i dała początek wielu odmianom. Od nazwiska Warszewicza otrzymały nazwy także gatunki z rodzaju Mormodes, Catasetum, Cycnoches, Acineta, Gongora, Stenhopea, Oncidium, Odontoglossum, Miltonia, Brassia, Mesospinidium, Centropetalum i wiele, wiele innych.

Jest również paciorecznik Warszewicza (Canna warszewiciae), która dała szereg wartościowych mieszańców ogrodowych oraz begonia Warszewicza, a także porzeczka (Ribes warszewiczii). Znana jest również Warszewiczia – drzewo z rodziny marzanowatych. Dziś 85 gatunków i odmian roślin, w tym 25 gatunków egzotycznych, storczyków, nosi nazwisko Józefa Warszewicza.

Wszystko, co Warszewicz osiągnął w życiu, zawdzięczał wyłącznie własnej ciężkiej pracy, uporowi i zapałowi do nauki. Mimo, że nie pozostawił po sobie żadnej pracy naukowej, nie popularyzował swych wyników na łamach prasy, wniósł przez swe imponujące odkrycia wielki wkład w rozwój przyrodoznawstwa, rozsławiając przy tym imię ojczystego kraju – Polski.

Skip to content